Staram się dotrzeć do wrażliwości ludzi, ich potrzeby piękna, próbuję ich wzruszyć...

Ten tekst przeczytasz w ok. 6 minut
Staram się dotrzeć do wrażliwości ludzi, ich potrzeby piękna, próbuję ich wzruszyć...
 fot. MJM Music

Rozmowa z Piotrem Woźniakiem

Jesteś człowiekiem instytucją, łączysz w sobie cechy dobrego kompozytora, aranżera oraz producenta swoich utworów. Jak odnajdujesz się w pędzącym świecie show biznesu mając na swoich barkach, aż tyle obowiązków?
Nie uczestniczę w tym świecie. Swoją płytę produkowałem w swoim tempie. Nie lubię się śpieszyć. Efektem pośpiechu jest zamęt.

Mam wrażenie, że wypełniając te wszystkie funkcje, chcesz aby twoja muzyka zabrzmiała dokładnie tak ja Ty ją czujesz. Dlatego unikasz konfrontacji z producentami czy aranżerami, którzy mogli by w pewnym sensie odsunąć na drugi plan właściwy przekaz Twojej muzyki?
Tak, okazałem się zdecydowanie najlepszym dla siebie współpracownikiem... Nie chciałem brać pełnej odpowiedzialności za brzmienie pierwszej swojej płyty, jednak pewnego dnia usłyszałem od kolegi, którego wybrałem na współproducenta, świetnego muzyka z dużym doświadczeniem: “Słuchaj, masz swoją wizję i umiesz ją realizować, nie jestem ci do niczego potrzebny.”

REKLAMA
30 Seconds To Mars News

Przez długi czas wykonywałeś piosenki do tekstów wielkich polskich poetów takich jak Leopold Staff czy Julian Tuwim. Jakie emocje towarzyszyły Tobie, gdy wychodząc na scenę miałeś świadomość, że przekazujesz publiczności nie tylko to co Ty chciałbyś im powiedzieć, lecz również to co dany twórca chciał wyrazić poprzez swoją poezję?
Tak naprawdę, tych moich zderzeń z klasyczną już poezją nie było wcale tak dużo. Śpiewam wiersze, przez które mogę coś powiedzieć od siebie . Kiedy powstaje piosenka do wiersza, to jest tak samo jak z filmem opartym na motywach powieści: zupełnie inne medium, coś umyka, czegoś przybywa. Śpiewając wiersz nie “jestem” tym wierszem, “jestem” piosenką.

Twoja pierwsza autorska płyta jest bardzo interesującym mariażem wielu stylistyk. Łączysz na niej wrażliwość obecną w poezji śpiewanej z chwytliwością charakterystyczną dla muzyki pop. Najlepszym tego przykładem jest singiel promujący albumu “Siedem gór” w kołyszącym metrum 6/8. Czy po pozostałych kompozycjach na płycie możemy spodziewać się podobnego nastroju?
Tak, poza kilkoma “ekscesami” taka właśnie jest ta płyta. Chociaż z kołysaniem się do niektórych utworów może być problem, ponieważ mam szczególne zamiłowanie do “połamańców” metrycznych, które czasem wprawiają w zakłopotanie nawet zawodowych muzyków... Takie piosenki z gitarą w wielu krajach określane są mianem “folk” Lubię to słowo w tym właśnie znaczeniu. Dobrze mnie chyba określa.

Całkiem dobrze radzisz sobie w roli gitarzysty, co prezentujesz nam na teledysku do utworu “Siedem gór”. Czy to najbliższy twemu sercu instrument i na nim właśnie powstaję większość Twoich kompozycji?
Dziękuję bardzo! To wielki komplement dla człowieka, który nigdy nie uczył się grać na gitarze. Niektóre piosenki po prostu zanuciły mi się w głowie, ale większość powstaje kiedy mam w ręku gitarę. Ale miałem być wiolonczelistą. I to właśnie jest instrument najbliższy mojemu sercu do dziś, taka pierwsza miłość. Staram się przenieść właściwą mu liryczność wypowiedzi w przestrzeń mojego śpiewania.

Nie obawiasz się, że Twoja muzyka może mieć problemy z przebiciem się do szerszego grona odbiorców. Wielu może uznać ją za mało przebojową i nie nadającą się do komercyjnych rozgłośni radiowych w roli singla. A może po prostu nie przykładasz do tego większej wagi lub też celujesz w innego odbiorcę, jeśli tak to o jaką grupę Ci chodzi?
Może i tak jest, że do niektórych, albo i do większości rozgłośni piosenka nie dotrze, ale każdy twórca ma swój język wypowiedzi. Dla mnie ważne jest, żeby to, co robię było szczere. I chyba jest. Staram się dotrzeć do wrażliwości ludzi, ich potrzeby piękna; próbuję ich wzruszyć. Może dzisiaj zadania sztuki definiuje się nieco inaczej, ale ja tak – inaczej - po prostu nie chcę. To jest wybór nie tylko środków muzycznych. Dla mnie to jest wybór znacznie głębszy. Dotyczy sfery “co chcę z siebie dać”.

Twoje pierwszy poważne kroki na polskich scenach to legendarny już musical “Metro”. Jak udało Ci się dostać do tego spektakularnego przedsięwzięcia. Zapewne do dziś wspominasz pierwsze spotkanie oko w oko z jego twórcami oraz próby i występy. Czego nauczyłeś się pracując jako aktor musicalowy?
Właściwie aktorstwa musicalowego nie nauczyłem się ani trochę. I bardzo dobrze, bo to nie jest mój świat. Ale decyzja, żeby zamiast kontynuować drogę muzyka klasycznego, pójść na przesłuchania do “Metra”, była krokiem w dobrym kierunku. Była pierwszym krokiem do miejsca, w którym jestem dzisiaj. Przesłuchania były mocno stresujące. Potem jeszcze cotygodniowa selekcja... I dużo nauki. Niektóre zajęcia były dla mnie początkiem pracy nad sobą. Tam spotkałem Elżbietę Zapendowską, która uświadomiła mi, jak mało wiem o śpiewaniu. Ta świadomość towarzyszy mi do dziś. Na szczęście nie przeszkadza mi w wychodzeniu na scenę.

Piotr Woźniak

Jeden z twoich przyjaciół określa Ciebie jako eleganckiego , wyciszonego artystę oraz wędrowca przemierzającego w milczeniu świat muzyki. Po takiej ocenie można wnioskować, że jesteś typem artysty samotnika, który tworzy w ciszy i skupieniu z dala od innych ludzi. Ile w tej ocenie jest prawdy?
Dużo. Ale z drugiej strony z tym samym przyjacielem, Szymonem Zychowiczem, razem wychodziliśmy na scenę, razem koncertowaliśmy. Lubię spotykać się z ludźmi. Koncerty pozwalają mi na bardzo bliską, wręcz intymną z nimi rozmowę. Nie tworzę dla siebie. Jestem wobec ludzi.

Czy masz już konkretne pomysły na prezentowanie swojego nowego materiału na koncertach. Możemy liczyć na kontynuację kameralnego nastroju albumu czy spodziewać się raczej poszerzenia składu na potrzeby koncertowe?
Nastrój płyty rzeczywiście jest kameralny, wyciszony. Ale efekt ten próbowałem uzyskać często dość egzotycznymi środkami. Na przykład zderzając brzmienie syntezatorów z kwartetem smyczkowym. Przeniesienie brzmienia płyty na rzeczywistość koncertową nie jest możliwe. Musiałbym zgromadzić wielu instrumentalistów. Ale też nie jest konieczne. Wolę założyć, że nie staramy się naśladować tego, co na płycie. Wydarza się nowa sytuacja artystyczna.

Z jakimi muzykami pracowałeś podczas realizacji albumu. Zapewne Ty nagrałeś osobiście partie gitar, a jakie nazwiska kryją się za resztą dźwięków, które słyszymy na albumie “Dom na dachu”?
Wielu, wielu świetnych muzyków. Nie chcę nikogo skrzywdzić nie wymieniając go tutaj. Za chwilę wszystko stanie się jasne. Płyta trafi w ręce słuchaczy. To jeden z ważniejszych momentów w moim życiu. Przyznaję: mam ogromną tremę.

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał Bartosz Domagała

author

Sebastian Płatek

Redaktor naczelny
 redakcja@netfan.pl

 21.03.2010   fot. MJM Music

Wiosenno-weekendowa HRABINA MARICA w GTM

Daf.House Feat. Cassi Luv - Changing

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć