"W dzisiejszych czasach, nagrywanie płyty przypomina bardziej malowanie obrazu..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 7 minut
W dzisiejszych czasach, nagrywanie płyty przypomina bardziej malowanie obrazu...
 fot. mat. prasowe

Rozmowa z Andy’m Snitzerem, światowej sławy kompozytorem i saksofonistą jazzowym w związku z premierą jego nowej płyty, zatytułowanej „The Rhythm”.

Twój najnowszy album, zatytułowany „The Rhythm” ukazał się 16 kwietnia br. i to właśnie od niego chciałbym rozpocząć naszą rozmowę. Gdybyś spróbował opisać w/w płytę, jakich słów byś użył? Jakie są Twoje oczekiwania związane z jej premierą?
Chciałem uzyskać brzmienie podobne do tego, jakie znalazło się na albumie „Traveler” (2011) i przenieść je do nowego projektu, tak, by było tu więcej solówek i improwizacji. Niektórzy z moich fanów uważają bowiem, że „Traveler” nie oferował zbyt wiele „wysokooktanowych” partii solo, stąd chciałem przekonać się, czy jestem w stanie dać im czego chcą, nie tracąc przy tym nowoczesnego brzmienia. Co do moich oczekiwań, są one takie jak zawsze: mam nadzieję, że gdy wszystko już zostanie powiedziane, nadal będę lubił ten projekt. Mam także nadzieję, że moi fani również go polubią i osiągnie on jakiś sukces. Tak to już jest, tworzysz coś, puszczasz w świat i liczysz, że wszystko będzie dobrze.

REKLAMA
Tool News

Zapytałem o Twoje zdanie na temat tego albumu, ponieważ zdajesz się być człowiekiem, który uwielbia eksperymentować z brzmieniem i stylem granej przez siebie muzyki. Niemal wszystkie z Twoich dotychczasowych płyt różnią się od siebie. Nie inaczej było w przypadku wspomnianego już albumu „Traveler”. Powiedz, skąd czerpiesz pomysły na nowe nagrania? Czy traktujesz muzykę, jako formę wyrazu Twoich osobistych doświadczeń?
Nie sądzę, przynajmniej w moim świecie, inspiracja muzyczna wywodzi się z zupełnie innych rejonów. Jednym z nich jest miłość do mojej żony, miłość do architektury. To niezmiernie ważne uczucia, ale nie wywołują jakiegoś wstrząsu w moich utworach, że tak to ujmę. Inspiracja muzyczna rodzi się także sama z siebie – przychodzi w swoim czasie i we własnym tempie. Staram się poszukiwać pewnych rzeczy, które wpłyną na mnie podczas komponowania, czy późniejszej produkcji. Mam wówczas nadzieję, że moje wybory poruszą innych ludzi.

Na Twojej nowej płycie odnajdziemy 11 utworów, w których oprócz Ciebie, usłyszymy również dwóch doskonałych muzyków – gitarzystę Chucka Loeba i trębacza Tilla Brönnera. Jak zapamiętałeś proces powstawania albumu? To Twój pierwszy studyjny krążek po niemal dwóch latach.
Cóż, pierwszym jego elementem jest czas pomiędzy poszczególnymi wydawnictwami, nadzieja, że odnajdziesz inspirację w melodii, harmonii, rytmach i teksturze. Podczas pracy nad dwoma ostatnimi albumami, byłem jak natchniony. Oznacza to, że odnalazłem pewną harmonię i rytm, które polubiłem. W czasie tego procesu, w głowie zawsze mam jakąś melodię. Wielokrotnie jednak ciężko jest przetłumaczyć ją na język saksofonu. Kiedyś próbowałem uczynić to siłą, ale dziś, jeśli takiej melodii nie da się przetłumaczyć, natychmiast ją odrzucam i szukam czegoś innego. Jeśli zaś chodzi o wspomnianych muzyków, miałem niebywałe szczęście. To ogromny zaszczyt przyjaźnić się z Chuckiem, Tillem, Shawnem Peltonem, Timem Lefebvre. Zwłaszcza, gdy do mojego projektu podchodzą tak entuzjastycznie, jak teraz.

Wymieniłem już jego nazwę, dlatego teraz chciałbym dopytać o krążek „Traveler”. Twój pomysł na nagranie tego albumu zdawał się być niebywale prosty – zawarta na nim muzyka opowiadała o podróżach, z jej pomocą przenosiłeś słuchacza w świat człowieka, który przemierzał różne zakątki globu. Człowieka, żyjącego na walizkach. Kogoś takiego, jak Ty. Powiem Ci szczerze, że gdy słuchałem tej płyty, czułem się tak jakbym wraz z Tobą zwiedzał Marsylię czy Lozannę. Ta niezwykła atmosfera działała uzależniająco. Kiedy po raz pierwszy zdałeś sobie sprawę faktu, że Twoje obecne życie może stanowić ciekawą historię opowiedzianą dźwiękami saksofonu? Czy „Traveler” spełnił pokładane w nim nadzieje?
Jestem zadowolony z tego, jak ten album oddziaływał na słuchacza. Myślę, że z upływem czasu, stanie się on moim ulubionym. Oczywiście, nie mam jeszcze porównania w odniesieniu do „The Rhythm”, więc ciężko dziś wyrokować, ale „Traveler”, w mojej ocenie, odniósł sukces na płaszczyźnie opisania nastroju, wyrażania uczuć. Był to sukces większy niż mogłem się wcześniej spodziewać. Uwielbiam w nim także to, że osiągnął wiele będąc czymś zupełnie innym, niż to, co możesz usłyszeć dziś w tym gatunku muzycznym. Jak dla mnie jest na nim również dużo dźwięków saksofonu, tyle, że nie każdy uważa w ten sposób (śmiech – przyp. red.)

„Traveler” był Twoim pierwszym albumem po niemal 12-letniej przerwie. Jaki był powód tego, że zdecydowałeś się wstrzymać solową karierę na tak długi czas?
Naprawdę ciężko mi powiedzieć coś więcej, niż to, co napisano już w recenzjach „Some Quiet Place” (album z 1999 roku). Chyba problemy, zarówno na płaszczyźnie nagrań, jak i późniejszej dystrybucji, zniechęciły mnie skutecznie. Praca tego rodzaju wiąże się z emocjami i nie mam tu zamiaru tworzyć jakiś górnolotnych definicji. To wymaga od Ciebie poświęcenia wszystkiego, dużego nakładu sił. W dzisiejszych czasach, nagrywanie płyty przypomina bardziej malowanie obrazu, niż to, z czym mieliśmy do czynienia w XX wieku. Możesz coś poprawiać i retuszować bez końca, czasem na lepsze, a czasem na gorsze. A po upływie niezliczonej ilości godzin, masz nadzieję, że choć połowa z tego będzie Ci się podobać. Myślę więc, że po „Some Quiet Place” potrzebowałem nieco emocjonalnej przerwy.

Jesteś niezwykle zajętym człowiekiem. Koncertujesz z Paulem Simonem, a pomiędzy występami, nagrywasz własne utwory. To zdecydowanie nie łatwe zadanie. Nie czujesz się czasem zwyczajnie zmęczony tym wszystkim? Wiesz, każdy z nas potrzebuje momentu wytchnienia…
To ciekawe, bo gdy pracujesz, gdy jest to Twoim hobby, Twoim marzeniem, Twoją sztuką, nie masz potrzeby wolności. A ja przez cały czas podróżuję, więc nawet nie czuję, że chciałbym wyjechać gdziekolwiek. Tyle, że moja żona myśli inaczej, więc gdy już jestem w domu, organizujemy różne wycieczki. Ale szczerze, to ogromny dar robić to co robię, prawdziwy dar od wszechświata.

Twoim pierwszym instrumentem muzycznym był klarnet, ale w wieku 15 lat zdecydowałeś się grać na saksofonie. Zastanawiam się, jak wspominasz początki Twojej kariery? Często wracasz do swoich dawnych nagrań?
O ile pamiętam, w wieku 15 lat chciałem grać na saksofonie altowym i była to jedyna rzecz, jaką chciałem wówczas robić. Tkwiłem w tym przekonaniu mając jeszcze ponad 20 lat. To dość typowy błąd, który pojawia się u różnych ludzi, a może to taki światowy trend, sam nie wiem. Gdy przeniosłem się do Nowego Jorku, miałem wyjątkowo dobry start. I dużo szczęścia, zwłaszcza w odniesieniu do ludzi, których spotykałem i tego, co robiłem w początkach profesjonalnej kariery.

Powiedz proszę, jakie są Twoje inspiracje muzyczne. Jakiej muzyki słuchasz na co dzień?
Słucham zarówno nowych, jak i starych nagrań. Jeśli przestaniesz słuchać muzyki swojej generacji, muzyki z czasów młodości, wypadniesz z obiegu, przestaniesz ją znać. Uwielbiam Davida Sanborna, choć teraz, nie staram się już naśladować jego brzmienia, tak jak robiłem to w latach ’80-tych. Dorosłem więc i rozwinąłem się, jako artysta. Od „Velvet” aż po „The Rhythm”, czuję się tak, jakbym słyszał Joe Lovano i Grovera Washingtona, i to nie dlatego, że podążam w tym kierunku, czy mam bzika na ich punkcie, ale o to właśnie prosi mnie sama muzyka. A gdy chodzi o wpływ klasyków na moją twórczość, to wskazuję Coltrane’a, Cannonballa, Zeppelin i Hendrixa.

Właśnie wydałeś swoją nową płytę, więc zapewne masz już jakieś plany na najbliższą przyszłość. Ciekaw jestem, co zaplanowałeś dla fanów swojej twórczości? Czego możemy spodziewać się po Tobie w drugiej połowie 2013 roku?
Muszę zastanowić się, jak wesprzeć „The Rhythm” w kontekście mojej kariery muzyka koncertowego. Wiem też, że powinienem jak najszybciej zacząć pisać nowe utwory, i może skrócić czas do rekordowych 18 miesięcy. Tyle, że muszę nad tym popracować!

Na zakończenie, dokończ proszę następujące zdanie: „Gdybym nie został muzykiem, byłbym zapewne…”
Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie, ale prawdopodobnie, tkwiłbym na rynkach finansowych, nieszczęśliwy w pewnym sensie, a być może spróbowałbym szczęścia przemyśle winiarskim, albo otworzyłbym restaurację, zwłaszcza, że uwielbiam dobre jedzenie i trunki. Ale poważnie, sam nie wiem (śmiech – przyp. red.).

Bardzo dziękuję za poświęcony czas. To był dla nas zaszczyt. Dziękuję raz jeszcze i życzę dużo szczęścia.
Dla mnie to również była przyjemność i dziękuję za wspieranie mojej twórczości. Jestem za to bardzo wdzięczny.

Rozmawiał: Kamil Mroziński

author

Kamil Mroziński

 02.05.2013   fot. mat. prasowe

Hurts w Must Be The Music już w niedzielę!

Hukos i Cira zainspirowani "The Wall" Pink Floyd

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć