"Zawsze zależało mi na tym, żeby ceniono mnie za to, co robię..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 9 minut
Zawsze zależało mi na tym, żeby ceniono mnie za to, co robię...
 fot. mat. prasowe

Rozmowa z amerykańskim producentem i inżynierem dźwięku Lancem Pierrem, poświęcona jego dotychczasowej karierze oraz kulisom powstawania albumu „The Don Killuminati: The 7 Day Theory” – ostatniego nagranego za życia rapera Tupaka Shakura.

Na początek, pozwól, że przedstawię Cię wszystkim tym, którzy kojarzą Twoją osobę głównie z sesją nagraniową albumu „The Don Killuminati: The 7 Day Theory” - ostatniej płyty nagranej za życia rapera Tupaka Shakura. Pracowałeś wówczas, jako inżynier dźwięku. Nie był to jednak jedyny projekt, w jaki byłeś zaangażowany. W przeszłości współpracowałeś bowiem z wieloma znanymi artystami, jak choćby z Warrenem G, Georgem Clintonem, R. Kelly’m, czy z Jonem B. Jak sądzę, przemysł muzyczny nie ma przed Tobą tajemnic. Powiedz, w jaki sposób rozpoczęła się Twoja kariera? Kiedy po raz pierwszy zainteresowałeś się muzyką?
Karierę inżyniera dźwięku rozpocząłem w Track Record inc., znajdującym się w Północnej części Hollywood. Miało to miejsce w 1993 roku. Byłem wówczas świeżo po opuszczeniu U.S. NAVY, gdzie służyłem przez 8 lat. Właściciel tej wytwórni Thomas Murphy zatrudnił mnie z uwagi na moją znajomość elektroniki. W ten oto sposób stałem się technikiem studyjnym. Muzyką zainteresowałem się natomiast we wczesnych latach mojego życia. Chodziłem na lekcje gry na pianinie, śpiewałem w szkolnym chórze i uczyłem się obsługi programów do tworzenia muzyki. W wieku 9 lat nauczyłem się gry na stalowych bębnach i występowałem wraz z Virgin Island Steel Band.

REKLAMA
Judas Priest News

Niemal 20-letnie doświadczenie w tzw. muzycznym show-biznesie to spory kawał czasu. Zastanawiam się, jak oceniasz dzisiejszy przemysł płytowy z perspektywy tych wszystkich minionych lat? Nie masz już tego dość? Praca nad tworzeniem muzyki nadal sprawia Ci przyjemność, daje satysfakcję?
Przemysł muzyczny oceniłbym na 6 w skali do 10 z powodu problemów ze sprzedażą płyt. W sytuacji zagrożenia ze strony internetu, technologii cyfrowych oraz faktu, że każdy może dziś wydać i sprzedać swą płytę w sposób niezależny, przemysł hip hopowy zalewany jest przez śmieci, pokroju Two Chains, Trinidad Jamesa i innych. Widoczna zdaje się być potrzeba promowania artystów za pomocą ich image'u, a nie talentu. Większość z tych hitów nie jest nawet ich autorstwa. Wszystko więc przypomina taki powszechny „pop corn”. Co do drugiej części pytania...NIE! Absolutnie nie czuję się tym zmęczony. Dla mnie termin „zmęczenie” tożsamy jest z wypaleniem, a ja nie jestem wypalony. Chociaż faktycznie, wielu raperów z Zachodniego Wybrzeża można by wpisać w tę kategorię. Rzeczy mają się dziś tak źle, że zmieniają oni gatunki muzyczne. Niektórzy sięgają po R&B, inni po reggae, a jeszcze inni po pop. A tak już zaprzeczając samemu sobie, powiem, że gdy pytasz mnie, czy czuję się zmęczony, moja odpowiedź brzmi: Tak! Jestem zmęczony tym wszystkim, co dzieje się obecnie w branży. I tak, muzyka nadal sprawia i chyba już zawsze będzie sprawiać mi przyjemność. Zresztą, pracuję obecnie nad uzyskaniem stopnia BA. Stale inwestuję w swoją przyszłość. Wierzę bowiem, że poprzez edukację i systematyczny rozwój, ugruntuję swoją pozycję na rynku.

Zanim przejdziemy do zagadnień związanych z Twoją obecną działalnością, chciałbym zapytać o coś, o czym opowiadałeś już zapewne niejednokrotnie. Mam tu na myśli wspomniany album „The Don Killuminati: The 7 Day Theory”. Jak zapamiętałeś współpracę z legendarnym Tupakiem Shakurem? Czy mieliście okazję zaprzyjaźnić się ze sobą?
Zawsze będę niebywale wdzięczny za możliwość współpracy z Tupakiem i całą rodziną Death Row w latach '90-tych. To było jedno z najbardziej pouczających i wzbogacających doświadczeń, jakie miałem w życiu. Udało mi zaprzyjaźnić z Tupakiem, ale nie miało to wpływu na nasze stosunki służbowe. Z tego też powodu, jak sądzę, pozwolił mi zaistnieć na „The Don Killuminati”.

W tamtym czasie zatrudniony byłeś także w wytwórni płytowej Death Row Records. Miało to miejsce w drugiej połowie lat ’90-tych. Powiedz proszę, jak trafiłeś do Death Row? Czy pomysłodawcą Twojego angażu był ówczesny szef wytwórni Suge Knight?
W tamtym okresie, w czasie pobytu w Track Records, uczyłem się na przemian, jak zarządzać i kierować pracą w studio. Współtworzyłem u boku Grega G i Warrena G, jako pierwszego inżyniera. Rozpocząłem także pracę z Iggy Pop i to właśnie wówczas, miała miejsce nieoczekiwana zmiana. W przerwie między sesjami, gdy Kevin Lewis (kierownik studia Death Row Records– przyp. red.) zarezerwował salę na 4 godziny, zapytał mnie, czy nie zechciałbym wpaść do CanAm Studio i popracować trochę dla Death Row. Z czasem temat ten nabrał rumieńców i po przegadaniu go z Tomem, zdecydowałem się to zrobić. Nie była to więc inicjatywa ze strony Suge'a Knighta. To był pomysł Dr. Dre’a.

Cóż, śmierć Tupaka była olbrzymią tragedią dla całego świata rapu. Zmarł on w wyniku obrażeń, jakich doznał podczas strzelaniny w Las Vegas we wrześniu 1996 roku. Kiedy po raz pierwszy dowiedziałeś się o tym, co się stało? Czy pamiętasz, co wtedy myślałeś?
Po tym, jak usłyszałem, co stało się z Tupakiem w Las Vegas, pomyślałem sobie, że z pewnością wyjdzie z tego. Jakby na to nie patrzeć, postrzelono go już wcześniej 5-krotnie i dość szybko opuścił wówczas szpital. Czemu więc nie miałby zrobić tego teraz? Pomyślałem też, że temat zamachu, byłby niezłą promocją jego nowej płyty.

Po tych wydarzeniach, Death Row już nigdy nie powróciło na szczyt. Suge Knight trafił do więzienia, a imperium zaczęło się sypać. Co działo się wówczas z Tobą? Czym zajmowałeś się w tamtym okresie?
Po opuszczeniu Death Row poszedłem w zupełny spontan. Nate Dogg zatrudnił mnie do pracy nad jego nowym albumem – „G-Funk Classis Vol. 1&2”, Snoop Dogg dał angaż w należącej do niego wytwórni Dogg House Records, a potem rozpocząłem pracę w słynnym Record Plane z Hollywood. Miałem tam okazję współpracować ze wszystkimi tuzami ówczesnego przemysłu muzycznego. Pracowałem z Celine Dion wraz ze słynnym inżynierem studyjnym Humberto, z Destiny’s Child u boku Dextera S. Pracowałem też z P. Diddy’m, R. Kelly’m, choć później nigdzie nie umieszczano mojego imienia. Miksowałem utwór „Stan” z płyty „The Marshall Matters LP”, za którą Eminem zgarnął w 2000 roku statuetkę Grammy. Współpracowałem również z wieloma wytwórniami: Aftermath, Def Jam, Warner Brothers, itd.

W 2004 roku stałeś się pierwszym w Południowej Kalifornii certyfikowanym operatorem cyfrowej stacji roboczej służącej do obróbki dźwięku - Digidesign Pro Tools. Dzięki temu, otworzyłeś własne studio nagraniowe, funkcjonujące w oparciu o w/w system. Przyznam Ci się szczerze, że nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić, na czym polega Twoja obecna praca? Czym się właściwie zajmujesz?
Dziś nadal miksuję i produkuję płyty. Zarządzam własnym studiem i często współpracuję z The Outlawz, Battlecat - DJ'em i producentem Snoopa, z Georgem Clintonem, Sly Stone, Rasem Michaelem i innymi artystami z całego świata.

W swojej pracy wykorzystujesz brzmienia różnych gatunków muzycznych. Sięgasz po rap, funk, a nawet jazz. Ciekaw jestem, jakiej muzyki słuchasz w wolnych chwilach? Jaki jest Twój ulubiony gatunek muzyczny?
Uwielbiam rap, ale słucham „backpack” hip hopu, czyli artystów takich jak Madlib, J-Dilla i Lil-Brother. Oprócz tego słucham reggae, dub, dub-stepa, downtempo, neo-soulu, jazzu, muzyki klasycznej i dużo R&B. Jest tak jak wspominałem wcześniej, w dzisiejszych czasach raperzy nie mówią niczego nowego. To wszystko przypomina sztuczkę pozbawioną efektu.

Odnoszę wrażenie, że jesteś nieco niedoceniany. Wiesz, praca kogoś takiego jak Ty jest rzadkim przedmiotem zainteresowania ze strony słuchaczy. Wszyscy kochamy muzykę, uwielbiamy jej słuchać, ale raczej nie zastanawiamy się nad procesem jej powstawania. To Cię nie martwi? Robisz fajne rzeczy, ale nie znajdujesz się w blasku fleszy.
Tak! Pewnie, że martwi, ale jedyne, co mogę zrobić to wspierać muzykę i artystów, którzy nie sprzedali siebie mainstreamowej popkulturze. Artystów, takich jak Atu. Chłopak szaleje w stylu downtempo. Jedynie odmiana tego stylu w gatunkach soul, hip hop i R&B przykuwa moją uwagę oraz daje nadzieję na przyszłość. Ten cały „popcornowy” chłam przetrwa do czasu, gdy to my – ludzie zaczniemy wymagać od artystów większej kreatywności, wzniesiemy ich na wyższy poziom, wyższe standardy. Całkiem niedawno odbyłem lot z Los Angeles na Wyspy Owcze wraz z zespołem reggae, zwanym „MidNite”. Rozmawiałem wówczas z Ronnie'm i jego bratem Von (Ronnie Benjamin, artysta reggae – przyp. red.). Nasza dyskusja dotyczyła życia w świetle fleszy i bycia zwykłym człowiekiem. Zawsze zależało mi na tym, żeby ceniono mnie za to, co robię. Gdy zmiksowałem kawałek „Stan” nikt nawet nie wspomniał później o mnie. Miałem pretensje do artysty, ale wkrótce zdałem sobie sprawę z faktu, że tu chodzi o moje ego, moją potrzebę akceptacji ze strony innych ludzi, desperacką wręcz chęć bycia częścią tego wszystkiego. Nie zdawałem sobie sprawy, że już nią jestem, pracowałem przecież z najlepszymi w swoim fachu. Jako inżynier dźwięku nie miałem więc możliwości znaleźć się w blasku fleszy, bo to nie moja praca. Ona polega bowiem na nagrywaniu i miksowaniu płyt. Światła jupiterów są dla artystów.

Zastanawiam się, czym jest dla Ciebie muzyka? Czy potrafiłbyś bez niej żyć?
Muzyka to cały mój świat. Stanowi uniwersalny przekaz i na prawdę nie wiem, czy byłbym w stanie żyć bez niej. Śpię wraz z nią, bawię się, kocham ją. Wierzę, że muzyka to odpowiedź na wszystko to, co złe obecnie na tym świecie.

Powiedz proszę, jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość? Nad czym obecnie pracujesz?
W planach mam ukończenie Cal State (Kalifornijski Uniwersytet Stanowy – przyp. red.) z odpowiednim stopniem w muzyce. W obecnej chwili pracuję nad nagraniami i miksem albumów reggae. Ponadto, współpracuję z wieloma artystami z różnych gatunków muzycznych.

Na zakończenie, chciałbym zapytać, czy czujesz się człowiekiem spełnionym? Kimś, kto osiągnął wszystko, czego pragnął w życiu?
Tak, mam poczucie spełnienia, choć ciężko mi przyznać, że osiągnąłem wszystko to, co chciałem w życiu, gdyż stale wyznaczam sobie nowe cele. Ktoś powiedział kiedyś: „Jeśli celujesz w gwiazdy i miniesz się z nimi, wylądujesz na księżycu”.

Dziękuję, że znalazłeś dla nas czas i zgodziłeś się na ten wywiad. W imieniu swoim oraz całej redakcji NetFan.pl życzę Ci wszystkiego, co najlepsze. Pozdrawiam.
Tyle ode mnie. Dzięki za możliwość opowiedzenia o sobie i jak to zwykle mawiał 'Pac: „One Thug, One Love!”.

Rozmawiał: Kamil Mroziński

author

Kamil Mroziński

 09.05.2013   fot. mat. prasowe

Nigel Kennedy: Nowy album "Recital" już 21 maja!

Retro Stefson – kolejna islandzka perełka niebawem w Polsce!

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć