"Niekiedy czuję się, jak najszczęśliwszy facet na tej planecie..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 6 minut
Niekiedy czuję się, jak najszczęśliwszy facet na tej planecie...
 fot. mat. prasowe

Rozmowa z amerykańskim piosenkarzem Slaidem Cleavesem, w związku z premierą jego nowej płyty, zatytułowanej „Still Fighting the War”.

Twój ostatni album „Still Fighting the War” ukazał się 18 czerwca br. O ile się nie mylę jest to już 13 solowy projekt w Twoim dorobku artystycznym. Ciekaw jestem, jak opisałbyś w/w krążek? W jaki sposób różni się on od Twoich poprzednich produkcji?
To dobrze brzmiąca kolekcja piosenek, które napisałem w trzyletnim przedziale czasowym. Podczas nagrań współpracowałem z trzema producentami. Z każdym z nich po raz pierwszy. Byli to: Lloyd Maines, Mark Hallman i Scrappy Jud Newcomb. Wszyscy oni wnieśli do mojej muzyki powiew świeżości i nowe pomysły.

REKLAMA
Tool News

„Still Fighting the War” to emocjonalne wydawnictwo, dedykowane żołnierzom powracającym z wojny. Słynny The New York Times nazwał Cię „jednym z najlepszych kompozytorów z Teksasu” i raz jeszcze potwierdzasz, że faktycznie tak jest. Skąd wziął się pomysł nagrania tej płyty? Czy nie bałeś się zmierzyć z taką tematyką? Nie obawiałeś się, że nie udźwigniesz jej ciężaru?
Rzeczywiście obawiałem się tak poważnego tematu. Byłem jednak zdeterminowany, by przedstawić historię powracającego żołnierza z taką dozą dokładności i godności, jak to tylko możliwe. I to nawet biorąc pod uwagę fakt, że sam nie służyłem w armii. Przeglądałem artykuły prasowe, słuchałem opowieści przyjaciół. Szczególnie pomocne okazały się fotografie Craiga Walkera, który otrzymał nagrodę Pulitzera za reportaż o żołnierzu powracającym z wojny.

Muszę przyznać, że uwielbiam sposób w jaki wyrażasz swoje emocje, to, jak lokujesz je w każdej ze swych piosenek. Mało kto jednak wie, że zanim zostałeś piosenkarzem, zajmowałeś się działalnością niezwiązaną z muzyką. Pracowałeś bowiem, jako dostawca pizzy, dozorca, a nawet odczytywacz liczników. Dużo tego. Kiedy zdecydowałeś się poświęcić muzyce? Kiedy zdałeś sobie sprawę, że śpiewanie jest czymś, co chciałbyś robić w życiu?
Od czasu, gdy miałem 16 lat, może trochę więcej, byłem zachwycony grą na instrumentach i ideą bycia muzykiem. Wymagało to wielu lat prób, upadków i ciągłego zastanawiania się, czy kiedykolwiek byłbym w stanie wyżyć z kariery muzycznej. Będąc jeszcze w koledżu imałem się różnych dorywczych prac, zanim znalazłem sposób, by żyć dzięki muzyce.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem Twoje nagrania, na myśl przyszedł mi Bruce Springsteen. Twój styl, umiejętność opowiadania historii, wszystko to, przypomniało mi o nim. Ciekaw jestem, jakie są Twoje inspiracje muzyczne? Jakiej muzyki słuchasz w wolnych chwilach?
Obecnie rzadko słucham muzyki. Gdy już jednak mam na to czas, słucham najczęściej nagrań moich przyjaciół i kolegów po fachu, takich jak: Adam Carroll, Eliza Gilkyson, Rod Picott, Ray Wylie Hubbard, lub klasyków jak Tom Waits, czy Glenn Gould. Springsteen był niegdyś moją największą inspiracją muzyczną, w czasach, kiedy uczyłem się grać i pisać utwory.

Jesteś absolwentem Uniwersytetu Tufts, gdzie specjalizowałeś się w języku angielskim oraz filozofii. Twoje pełne imię i nazwisko brzmi Richard Slaid Cleaves. Urodziłeś się w Waszyngtonie. Zastanawiam się, jak wspominasz swoje studenckie lata? Czasy, gdy nie byłeś jeszcze znany, jako piosenkarz folk? Czy wspominasz ten okres z nostalgią?
Myślę o tych czasach, jak o latach walki, głównie walki o samego siebie. Podejmowałem próby zdefiniowania swojej tożsamości, chciałem odnaleźć sposób, by przeistoczyć moją miłość do muzyki i piosenek w karierę muzyczną. To był okres dorastania i odkryć, ale jeszcze bardziej czas wątpliwości i frustracji.

Twój debiutancki album wydany został na kasecie MC i ukazał się w 1990 roku. Jego tytuł brzmiał „The Promise”. Niestety, oryginalna kaseta zaginęła, a do dziś pozostało ledwie kilka jej kopii. Jak zapamiętałeś proces tworzenia „The Promise”? Czy powracasz czasem do swoich dawnych nagrań?
Właściwie kaseta „The Promise” nigdy nie zaginęła – po prostu nie jest już wydawana. Zdecydowałem, że nie chcę produkcji kolejnych jej kopii, ponieważ zupełnie szczerze, jestem nią zażenowany. Nie jestem nawet w stanie słuchać moich pierwszych albumów. W tamtym czasie uczyłem się bowiem jak pisać i śpiewać piosenki. Dziś, podobnie jak wówczas, wiem, że nie byłem wystarczająco ukształtowany, a moje nagrania w żadnym razie nie mogły równać się z twórczością moich bohaterów. To było najlepsze, co mogłem wtedy zrobić, a płytę nazwałem „The Promise” w nadziei, że pewnego dnia dorosnę, jako wartościowy artysta.

Wspomniany album ukazał się pięć lat po Twoim pierwszym występie scenicznym…No, może nie do końca wystąpiłeś wówczas na scenie, ale z pewnością był to Twój pierwszy publiczny koncert. Zagrałeś na ulicy irlandzkiego Cork City. Było ciężko? Co wówczas zaśpiewałeś?
W Cork zagrałem i zaśpiewałem po raz pierwszy stojąc naprzeciw ludzi. Uliczne występy to dobra forma rozwoju własnych umiejętności i ułożenia dobrego repertuaru. Nauczyłem się także, jak nawiązywać kontakt z publicznością. Przez kilka miesięcy uczyłem się jednej piosenki dziennie, po to, by rozpocząć jakoś karierę. Zagrałem utwory Springsteena, Toma Petty’ego, Hanka Williamsa, Woody Guthrie, Toma Waitsa, The Pogues, The Replacements, The Beatles, Buddy’ego Holly, U2 oraz ze trzy lub cztery własne kompozycje.

Twoja żona – Karen Cleaves, która pomogła mi w organizacji tego wywiadu, jest nie tylko Twoim menadżerem, ale także osobą dbającą o Twoją karierę muzyczną. Wspólnie pracujecie oraz prowadzicie dom. Powiedz, jak godzisz życie zawodowe z rolą męża? Czy Twoja pasja, którą bez wątpienia jest muzyka, kiedykolwiek wpłynęła negatywnie na Twoje życie prywatne?
Karen i ja nie mamy dzieci, stąd nasze ręce pełne są pracy nad pilotowaniem tej kariery. Byłem niebywałym szczęściarzem odnajdując kogoś, kto od samego początku wspiera moje działania. We wczesnych latach naszego małżeństwa Karen pracowała całymi dniami, by utrzymać nas oboje, podczas, gdy jak pisałem piosenki i uczyłem się muzycznego rzemiosła. Dziś, to ona układa mój grafik, jest menadżerem i generalnie zajmuje się wszystkimi zakulisowymi rzeczami, które pozwalają mi rozwijać karierę. Czasem nasze życie przebiega według schematu „tylko Slaid i Slaid, przez cały czas”, a to, jak się pewnie domyślasz, rodzi niemałe napięcia!

Co zaplanowałeś na drugą połowę 2013 roku? Czego mogą spodziewać się fani Twojej twórczości w ciągu kilku najbliższych miesięcy?
Będę grał dużo koncertów, ale wybacz – jeszcze nie zagram w Polsce!

Na zakończenie, powiedz proszę, jakie jest marzenie człowieka, który osiągnął w życiu tak wiele? Kogoś, kto kocha swoją pracę tak mocno, jak Ty?
Jestem niebywale wdzięczny za wszystko. Niekiedy czuję się, jak najszczęśliwszy facet na tej planecie. Cenię sobie moje relacje z Karen, relacje z moimi fanami. Wszyscy oni umożliwiają mi robienie tego, co kocham (a co jest zresztą jedyną rzeczą, jaką potrafię robić).

Jestem Ci wdzięczny za poświecony czas. Życzę Ci radości z życia oraz wielu przyszłych sukcesów. Dziękuję raz jeszcze. To była dla mnie ogromna przyjemność. Trzymaj się.
Doceniam to, że mnie odnalazłeś. Zadałeś bardzo dobre pytania! Mam nadzieję, że pewnego dnia spotkamy się w Polsce.

Rozmawiał: Kamil Mroziński

author

Kamil Mroziński

 04.08.2013   fot. mat. prasowe

Konkursy NetFan.pl: Wyniki

Soundedit 2013 – muzycznie, filmowo i… Kosmicznie?

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć