"Muzyka od zawsze stanowiła ważny element mojego życia..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 8 minut
Muzyka od zawsze stanowiła ważny element mojego życia...
 fot. mat. prasowe

Rozmowa z Joe Grushecky’m, amerykańskim piosenkarzem i producentem muzycznym. Joe opowiedział nam o swojej nowej płycie, dotychczasowej karierze oraz wieloletniej przyjaźni z Bruce’m Springsteenem. Zachęcamy do lektury wywiadu!

Na początku naszej rozmowy chciałbym podziękować Ci za poświęcony czas. Poważnie, to wielki zaszczyt dla nas. Zanim przejdziemy do tematu Twojej kariery muzycznej, pozwól, że zapytam Cię o…Twoje pochodzenie. Urodziłeś się w Pittsburgu w Pensylwanii, ale Twoje nazwisko zdaje się sugerować, że możesz mieć polskie korzenie. Czy to prawda? Wiesz coś na ten temat?
Mój dziadek od strony ojca był Ukraińcem, który przybył do Ameryki z Galicji w 1917 roku. Moja babcia od strony taty miała na nazwisko Oblanski. Z kolei dziadkowie od strony mamy byli Serbami (Dosen i Evosovich).

REKLAMA
Tool News

Jak przyznałeś w jednym z wywiadów, Twój ojciec był górnikiem. Człowiekiem pracy, co niestety nie pozostało bez wpływu na jego wykształcenie. Rzucił bowiem szkołę w wieku 12 lat. Wygląda na to, że nie zdecydowałeś się pójść w jego ślady. W świecie muzyki znany jesteś, jako „śpiewający nauczyciel”, ponieważ przez lata pracowałeś, jako pedagog w szkole specjalnej. Jak wspominasz tamte czasy? Kiedy rozpocząłeś pracę na tym stanowisku?
Mój ojciec dobrze czytał i niezwykle mocno podkreślał znaczenie edukacji, ponieważ sam pozbawiony był wykształcenia. Poszedłem do szkoły na prośbę rodziców. Ostatecznie uzyskałem stopień w dziedzinie szkolnictwa specjalnego i rozpocząłem pracę w instytucji zajmującej się ludźmi o znacznym stopniu niepełnosprawności umysłowej. Zaoszczędzone pieniądze wykorzystałem, by spełnić swój rock and rollowy sen.

Zapytałem o to, ponieważ jak już wspomniałeś, nauczałeś osoby niepełnosprawne. Pracowałeś z tymi, którzy przez wielu postrzegani są, jako wykluczeni i zbędni dla społeczeństwa. Bez wątpienia, nie było to łatwe zadanie. Ciekaw jestem, jakie są trzy najważniejsze rzeczy, których nauczyłeś się podczas pracy w tym miejscu? Czy to doświadczenie pomogło Ci w dalszej karierze muzycznej? Nie pytam wyłącznie o stronę finansową, ale także mentalną, emocjonalną sferę.
Każdy zasługuje na szansę, by być szczęśliwym i wieść spokojne życie. Każdy jest zdolny do dawania oraz otrzymywania miłości. Bez względu na to, jak źle sprawy mają się dla Ciebie, zawsze znajdą się inni, którzy mają gorzej niż Ty.

Opowiedz mi teraz o Brick Alley Band. Z tego, co wiem, wspominany zespół powstał w 1976 roku. Niedługo po tym, podpisaliście Wasz pierwszy kontrakt płytowy z wytwórnią Cleveland International Records. Następnie zmieniliście nazwę grupy na Iron City Houserockers. Zanim miało to jednak miejsce, graliście…w barach i temu podobnych miejscówkach, zgadza się? Jak to właściwie było? Kto był inicjatorem powstania Brick Alley?
Brick Alley Band występował już w 1973 roku, czy jakoś tak. Graliśmy dużo bluesa. Art (Nardini – przyp. red.) także należał do tej grupy. Dawaliśmy wiele koncertów. Scena muzyczna była wówczas o wiele zdrowsza i nie brakowało na niej miejsca. Trzeba było występować cztery razy w ciągu nocy. Art i ja marzyliśmy o nagraniach, więc przemieniliśmy zespół tak, by grał własne kompozycje oraz przekonaliśmy kilka klubów do naszej koncepcji. W klubie Decade, położonym niedaleko pittsburskich Uniwersytetów, powstała z czasem ogromna scena wokół nas.

Twój pierwszy album nagrany z the Iron City Houserockers wydany został w 1979 roku. Jego tytuł brzmiał „Love’s So Tough”. Zastanawiam się, jakie były Twoje oczekiwania związane z jego premierą? Płyta odniosła nie mały sukces. Jak oceniłbyś ją teraz, z perspektywy tych wszystkich minionych lat?
Nasze pierwsze LP było małym dreszczowcem. Było także, jak sen, który w końcu się ziścił. W zasadzie brzmiało to, jak nasz występ na żywo, który stanowił przedsmak tego, co miało później nastąpić.

Ciekawi mnie, czy pamiętasz jeszcze swój pierwszy występ sceniczny? Moment, w którym zagrałeś po raz pierwszy przed większą publicznością? Jeśli tak, jak się wówczas czułeś?
Grałem „Wooly Bully” i „Glorię”. Było świetnie. Wesoło. Nie mogę się doczekać, by znów tak zrobić. Po tym wszystkim, z małym wyjątkiem, z powodu dwóch lat koledżu, zostałem w tym świecie na zawsze. Na koncertach bywało od 20,000 ludzi do 10 osób.

W 1984 roku Wasz zespół rozpadł się. Miało to miejsce krótko po tym, jak opuściliście MCA Records. Słyszałem, że zwolniono Was z powodu kiepskiej sprzedaży płyt. To tylko plotka, ale wiesz, co mówią – w każdej plotce jest ziarnko prawdy. Czemu więc zdecydowaliście się na rozwiązanie grupy? Co działo się z Tobą w tym czasie? Wygląda na to, że miałeś dłuższe wakacje.
W naszej grupie byli ludzie, którym brakowało zapału, więc rozstaliśmy się zanim zaczęlibyśmy przypominać cień dawnego zespołu. Wspólnie z Artem postanowiliśmy, że rozwiążemy the Iron City Houserockers. Patrząc wstecz, myślę, że gdybyśmy tylko byli w stanie utrzymać pierwotny skład, moglibyśmy przetrwać. Serca niektórych muzyków nie były z nami. Art i ja zdecydowaliśmy się na przebudowę Brick Alley Band. Graliśmy dużo w klubach.

Powróciliście z nowym projektem w 1989 roku. Nazwaliście go Joe Grushecky and The Houserockers. Wydaliście także kolejny album, zatytułowany „Rock & Real”. Cóż, gracie wspólnie do dziś. Czy mógłbyś opowiedzieć mi o ludziach, którzy tworzą ten zespół wraz z Tobą? Myślę, że jesteśmy im to winni. Robią kawał dobrej roboty.
Gram z Artem od 1976 roku. On i Joffo, nasz perkusista, który dołączył do zespołu w 1984 roku, są trzonem naszej formacji. Joe Pelesky, który rozpoczynał, jako dźwiękowiec, przeszedł na keyboard w 1989. Jesteśmy, jak bracia. Danny Gochnour na gitarze i mój syn Johnny (także gitara) dołączyli do nas w 2006 roku. Jesteśmy rodziną i kocham ich szczerze.

Nie byłbym sobą, gdybym nie zapytał Cię o Bruce’a Springsteena. Wiem, że mówiłeś o nim wiele razy, ale to wciąż interesujący temat. Bruce był producentem jednej z Twoich płyt – albumu „American Babylon”, wydanego w 1995 roku. Jak do tego doszło? Od jak dawna przyjaźnicie się ze sobą?
Steve Van Zandt pomógł mi przy produkcji „Have A Good Time…But Get Out Alive”. Zapoznał Bruce’a z naszą muzyką. Potem on wpadł, by nas obejrzeć w klubie Clarence’a w początkach lat ’80-tych. Przez lata byliśmy bliskimi przyjaciółmi.

Przypominam sobie słowa legendarnego piosenkarza Prince’a, który powiedział: „Kluczem do długowieczności jest nauka tak wielu aspektów muzyki, jak to tylko możliwe”. A jaki jest Twój sposób, przepis na długowieczność w muzyce? Sądzę, że jesteś właściwą osobą do udzielenia odpowiedzi na to pytanie, ponieważ przez ponad 30 lat pozostajesz częścią przemysłu muzycznego. I do dziś cieszysz się uznaniem zarówno ze strony krytyków, jak i słuchaczy. Zatem, zwyczajnie Joe, jak Ty to robisz?
Po prostu kocham grać. Kocham pisać teksty i nagrywać utwory. Przetrwałem te wszystkie lata dzięki miłości do tego, co robię. A gdy jeszcze inni ludzie doceniają moje działania, cóż, jest to wisienką na torcie.

Rozmawialiśmy o Twoich nagraniach z The Houserockers, ale oprócz tego, masz na swoim koncie cztery albumy solowe. Jeden z nich ukazał się w 2006 roku. Jego tytuł brzmiał „A Good Life”. Powiedz, czy życie faktycznie było dla Ciebie tak „dobre”?
Wciąż mam rodzinę, zdrowie mi dopisuje. Mam zespół i muzykę. Tak, życie jest dobre dla mnie.

Twój ostatni album ukazał się pod koniec 2013 roku. Nazwałeś go „Somewhere East of Eden”. W jaki sposób opisałbyś tę płytę? Jaki był Twój pomysł na jej nagranie?
Nagrywałem i nagrywałem przez 18 miesięcy, czy coś w tym stylu. Nie byłem pewien, co zamierzam zrobić. Mam wiele piosenek, których nie wykorzystałem. Kiedy napisałem tytułowy utwór, koncepcja album stała się dla mnie jasna. Myślę, że to jedna z moich lepszych płyt.

Zatem, co dalej? Jakie są Twoje plany na najbliższe miesiące? Czy pracujesz już nad nowym materiałem?
Myślę obecnie o tym. Mam też określony pomysł, co chciałbym zrobić. Ale póki, co przez jakiś czas, zamierzamy cieszyć się jeszcze ostatnią płytą i grać ją na żywo, tak długo, jak tylko się da.

Będę z Tobą szczery. Dla mnie, Twoja muzyka to połączenie serca i duszy, zaś Twoje teksty to poezja. Zdaje się, iż to słynny perkusista i muzykolog Mickey Hart powiedział kiedyś, że „nic tak nie uwalnia duszy, jak muzyka”. Zgadzasz się z tym twierdzeniem? Jaka jest rola muzyki w Twoim codziennym życiu?
Muzyka od zawsze stanowiła ważny element mojego życia. Moi rodzice także ją kochali. Dorastałem w domu pełnym muzyki, podobnie, jak moje dzieci. Myślę, że to najlepsza z form sztuki. Ona kształtuje mój świat i jest jednym z największych darów, jakie otrzymaliśmy od Boga.

Na koniec, jakie są Twoje spostrzeżenia, przemyślenia, kiedy patrzysz na współczesny przemysł muzyczny? Czy podoba Ci się to, co widzisz?
Chciałbym ujrzeć więcej prostoty, więcej duszy, więcej prawdy i mniej show-biznesu. Wiele z tego, co słyszymy obecnie pozbawione jest znaczenia. Za mało eksponujemy te cechy we współczesnej muzyce rockowej.

Dziękuję Ci raz jeszcze za to, że zgodziłeś się udzielić tego wywiadu. Była to prawdziwa przyjemność dla mnie. Życzę Ci wielu przyszłych sukcesów i radości z życia. Trzymaj się.

Rozmawiał: Kamil Mroziński

author

Kamil Mroziński

 29.01.2014   fot. mat. prasowe

Trzeci koncert Rodrigueza w warszawskiej Sali Kongresowej!

BROKEN BELLS "After The Disco" - posłuchaj nowych dźwięków jeszcze przed premierą!

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć