Waldemar Kasta: "Jestem pryzmatem, który wyświetla jakąś prawdę – prawdę o sobie samym..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 23 minut
Waldemar Kasta: Jestem pryzmatem, który wyświetla jakąś prawdę – prawdę o sobie samym...
 fot. kasta.co

Rozmowa z Waldemarem Kasta.

Zacznijmy dosyć standardowo. Pozwól, że zapytam o Twoje nowe dzieło – koncept album "Prawda Naga". Oficjalna premiera tego dwupłytowego wydawnictwa zaplanowana została na dzień 17 stycznia 2011 roku. Album dostępny był już jednak w przedsprzedaży, za pośrednictwem Twojej strony internetowej www.waldemarkasta.pl. Gdybyś miał scharakteryzować go w kilku słowach, których z nich najchętniej byś użył?
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to bardzo osobisty, emocjonalny i mój najbardziej dojrzały album. Jestem pryzmatem, który wyświetla jakąś prawdę – prawdę o sobie samym. I tym razem zrobiłem to najbardziej świadomie, w najbardziej dorosły sposób. Uważam, że to dobra moja płyta. Jeśli ktoś lubi moje płyty to będzie to dla niego udany album. Jeżeli ktoś z szeroko pojmowanych słuchaczy rapu nie przepadał za moją twórczością, pewnie nie znajdzie w niej niczego szczególnego ani wyjątkowego. Myślę, że należy rozumieć klucz do mojej twórczości. Można ją różnie interpretować. Zresztą, pozostawiam tu dużo miejsca na interpretację.

REKLAMA
Tool News

Nad produkcją całości czuwał krakowski producent Witold Donatan. Powiedz, jak przebiegała Wasza wspólna praca w studio? Czy obecność dwóch tak silnych osobowości w jednym pomieszczeniu częściej pomaga, czy też przeszkadza niekiedy w wypracowaniu wspólnego brzmienia?
Jestem swego rodzaju uzurpatorem. Myślę, że Donatan to potwierdzi. Otóż, od swoich producentów wymagam absolutnego poświęcenia sprawie. W praktyce, jest to niekiedy wykorzystywanie ich, jako krawców szyjących garnitur na miarę. Muszą naginać swoją wizję muzyki do moich celów, do moich wyobrażeń, ponieważ tego właśnie od nich oczekuję. Myślę, że mam już taki staż, że mogę sobie na to pozwolić. Praca z Donatanem przebiegała bardzo dobrze. On jest młodym, chłonnym talentem. Dość elastycznym. W łatwy sposób mogłem wytłumaczyć mu, co chciałbym osiągnąć w związku z tym albumem. A on wiedział jak to później przedstawić. Była to więc fajna, miła i szybka współpraca. Tak naprawdę to dopiero sama postprodukcja zabrała nam więcej czasu niż te n proces twórczy.

"Prawda Naga" to bez wątpienia dość przewrotny tytuł. Skąd pomysł by to właśnie taką nazwę nosił Twój najnowszy album?
Po pierwsze, dlatego że nie skłamałem na tym albumie. Jeżeli ktoś robi album pod tytułem "Prawda Naga" stara się w ten sposób przekazać pewien konkret – pewną prawdę. Jest to więc naga prawda o tym jak widzę polski hip hop, jak postrzegam w nim siebie. Mimo wszystko uważam jednak, że ta najbardziej intymna strona określenia albumu, jako „Prawda Naga” powinna pozostać tajemnicą. Mogę tylko powiedzieć, że nazwa wpisana jest na stałe w pamiętnik naszych ciał – mojego i mojej żony (śmiech - przyp. red.).

Mówiąc o w/w albumie nie sposób nie wspomnieć o kontrowersjach towarzyszących jego powstawaniu. Wielu wielbicieli Twojej twórczości wątpiło nawet, że ujrzy on kiedykolwiek przysłowiowe światło dzienne. Czy zechciałbyś wyjaśnić naszym czytelnikom, czego dokładnie dotyczyła przytoczona przeze mnie sytuacja? O ile pamiętam, kością niezgody stały się wówczas prawa autorskie…
Tak naprawdę nie chodzi o to, że ich nie dostałem. Chodzi o to, że nie można było uzyskać ich w żaden innych sposób, jak poprzez prywatne dochodzenie, umawianie się z rzeczonymi artystami lub ich reprezentantami na obiady i próbę ujednolicenia jednego papierka, który będzie zawierał zgody pięciu autonomicznych tworów – artystów, producentów, co-producentów, wydawców, którzy zgodziliby się – pogubieni w swoich partycypacjach prawnych - abym wykorzystywał to do własnych celów. To raczkujący proces w tym kraju. Nikt nie jest w stanie tego zrozumieć. Dzisiaj możesz mieć problem z wytłumaczeniem choćby Pani Irenie Santor, którą bardzo szanuję, że to co zamierzasz zrobić nie jest w żaden sposób kradzieżą, plagiatem. Nie twierdzę jednak, że Pani Irena Santor jest osobą zacofaną. Chodzi wyłącznie o to, że może dla niej praktyczne zastosowanie tego co robisz nie ma rzeczywiście żadnego logicznego czy emocjonalnego wytłumaczenia. Ostatecznie więc był to proces, który zajmował bardzo wiele czasu, kosztował mnóstwo pieniędzy, a na koniec – opłacenie tych wszystkich partycypantów, wygenerowało koszty rzędu miliona złotych. Koszty uzyskania przychodu podczas tworzenia płyty hiphopowej w Polsce w kwocie miliona złotych wyjaśniają zatem całkowicie, czemu była to baśń, która pozostała niedokończona.

Dwa krążki, 26 utworów, ponad 80 minut muzyki – tak w statystykach przedstawia się "Prawda Naga". Nie zabrakło także gości, zaproszonych do współpracy nad tym wyjątkowym projektem. Wśród nich odnajdziemy m.in. Szada, Grubsona, Jareckiego, Nullo, Porka oraz tradycyjnie już Gurala (DonGuralesko). Jest tu także dwóch "egzotycznych" wykonawców – Mass Cypher, urodzony w Montego Bay na Jamajce oraz pochodzący z Londynu Deadly Hunta. Imponujący zestaw "kolegów po fachu", zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę ostatnich dwóch, wymienionych przeze mnie panów. Wisienką na torcie jest bez wątpienia nagranie "Ready", w którym rymujesz w języku angielskim. Powiedz, Twoim zdaniem taka międzynarodowa kooperacja artystyczna wpływa na poprawę prestiżu naszego rodzimego rynku muzycznego, czy też minie jeszcze dużo czasu zanim polski show-biznes muzyczny zbliży się dość wyraźnie do tych uznanych, światowych standardów?
Uważam, że zbliżenie się do tych standardów tak naprawdę dawno już nastąpiło. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wspomniana kooperacja artystyczna jest tego najlepszym dowodem. Absolutnie nie gonimy tych standardów. Uważam, że niejednokrotnie mamy lepsze bity. Z całą pewnością mamy znacznie więcej do powiedzenia. Wychowałem się na muzyce artystów, którzy byli prawdziwymi hiphopowcami. Nie pozwolę ich skrzywdzić, dlatego właśnie chciałem, aby powstała "Prawda Naga" w tym poprzednim, wcześniejszym kształcie. Waluowanie treści poprzez cenzurowanie jej przez ówczesne organy władzy, powodowało, że ta muzyka była daleko bardziej ambitna, miała więcej do przekazania. Nie była jedynie, parafrazując jednego z afro-amerykańskich artystów tego gatunku, czymś na wzór "My Chain". Piosenka o łańcuchu była zupełnie nie na miejscu, zwłaszcza, gdy porówna się to z kawałkiem "Wieża Radości, Wieża Samotności" zespołu Sztywny Pal Azji.

Jeżeli zaś chodzi o współpracę, to jak słusznie zauważyłeś, jest to zestaw kolegów. W tym kształcie daleko temu do wielkiej kooperacji, jaką faktycznie chciałem osiągnąć. Miały się tu pojawić znaczące nazwiska, takie jak m.in. Prince Rakeem The God. Nie udało się, ale mam nadzieję, że jeszcze zdążymy nagrać coś wspólnie. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że na następnym albumie będę miał Rakima, a może nawet LL Cool J. Wszystko wskazuje na to, że niebawem będziemy mogli współpracować z największymi. Oni chcą naszych bitów, chcą tego orientu, jaki sobą reprezentujemy, chcą tych relatywnie niskich cen. Pod tym względem jesteśmy utracjuszami. Co do utworu "Ready" powiem, że faktu, iż rymuję w nim po angielsku nie nazwałbym "wisienką na torcie". Tak naprawdę rymując w ten sposób, sam strzeliłem sobie w kolano. Jestem w nim tak słaby, że w tym kształcie nie wywarłbym na Afro-amerykanach zbyt wielkiego wrażenia. I mam tego pełną świadomość – absolutnie się tego nie wstydzę. Nie uważam tego za jakiś wyjątkowy kawałek.

Zrobiłem go w następstwie zupełnie innej rzeczy. Ktoś kto zna historię K.A.S.T.A. Squad rozumie historię, która nazywała się Feel Da Funk Or Die. W latach ’90-tych nazywaliśmy się F.F.O.D. i żeby było śmieszniej, stało się tak wyłącznie, dlatego, że wzorce, z których czerpaliśmy były afro-amerykańskie. Nie narodziły się z fascynacji polskim folklorem. Rapowaliśmy po angielsku na długo wcześniej zanim zaczęliśmy rapować po polsku. "Ready" jest następstwem tego, że 10 lat temu również robiliśmy utwory po angielsku, kalecząc niekiedy ten język. Kontrowersja, która temu towarzyszyła była dla nas śmieszna. To był najbardziej interesujący temat – to, że ludzie w Polsce nie przebierają się za raperów, tylko noszą "jajo gnioty", bo wydaje im się wtedy, że są oryginalni. Na czym ma polegać oryginalność np. księdza, który nie nosi koloratki? Jeśli nim jesteś to ją nosisz. Jeżeli jesteś hiphopowcem to prawdopodobnie wyglądasz, jak hiphopowiec. Chociaż to nie szata zdobi człowieka i my dobrze o tym wiemy. Zresztą, w moim rozumieniu to polscy raperzy przebierali się za innych, a nie my. Nie ma znaczenia to, że komuś wydaje się śmieszne, iż nazywamy się K.A.S.T.A. Squad albo Killaz Group, a nawet Slums Attack. W moim rozumieniu taka nazwa jest bowiem łatwiejsza do zapamiętania, zwłaszcza w sytuacjach gdy supportujesz zespoły z zagranicy, które opuszczają kraj wiedząc, że są tu jakieś polskie formacje. Łatwiej to zapamiętać niż choćby w przypadku W Wyjątkowych Okolicznościach. Reasumując, zrobiłem ten utwór po angielsku zdając sobie sprawę, że kaleczę ten język, ale była to bardzo duża przyjemność. Nagrać to z Deadly Hunta, którego znam osobiście.

Pośród wielu utworów zamieszczonych na Twoim nowym albumie, jeden szczególnie zwrócił moją uwagę. Mam tu na myśli kawałek "Dziś", dedykowany Twojej 2-letniej córeczce. Opowiedz proszę, w jaki sposób zmienia się życie mężczyzny z chwilą przyjścia na świat jego długo wyczekiwanego potomka? Czy nie przerażała Cię wizja rychłego stania się ojcem?
Świetne pytanie stary, ale pozwolę sobie połamać go filozoficznie, nie jako głupie, ale może nieco zbyt naiwne. Nie mogę mówić za innych ojców, nie wiem czy oni długo wyczekiwali na swoich potomków. Nie wiem nawet czy byli szczęśliwi, kiedy ustanowili coś tak wielkiego w swoim życiu. Może nawet „robiąc dziecko” nie mieli poczucia, że robią coś wielkiego. Nie wiem też jak bardzo emocjonalnie traktują swoją żonę, córkę. I na ile refleksyjne mają umysły – czy gdy patrzą na dziecko chodzące tymi samymi ulicami, którymi sami kiedyś chodzili doznają takich refleksji jak ja, żeby np. zrobić o tym kawałek czy też odczuwają coś na kształt wzruszenia. Bo ja właśnie tak się czułem nagrywając ten utwór. To nowe pokolenie – krew z krwi, kość z kości. Nie jestem więc w stanie powiedzieć jak inni mogliby odebrać taką samą sytuację. Dla mnie było to ogromne szczęście, choć zarazem wielkie wyzwanie. Nie bałem się jednak ojcostwa. Ta decyzja była w pełni świadoma. Zdecydowaliśmy się z partnerką na dziecko po trzydziestce. Bardziej obawiałem się o nie – o to czy urodzi się zdrowe. Trud, jaki trzeba włożyć w ojcostwo przerósł moje najśmielsze oczekiwania, ale z kolei radość z tego faktu była zdecydowanie większa. Nigdy nie sądziłem, że uwrażliwię się to tego stopnia, uzewnętrznię, aby opowiedzieć o tym ludziom. W pewnym momencie powiedziałem jednak pal sześć – tak jak słychać w intro do tego kawałka, generalnie mam gdzieś czy ktoś będzie się z tego śmiał czy nie. Osobiście, wzruszam się na samą myśl o tym, że mam dziś dziecko i że mam dla kogo walczyć o to, by radzić sobie w życiu coraz lepiej.

Pozostając w klimacie poprzedniego pytania, w myśl starej prawdy mówiącej o tym, że nikt nie zna nas lepiej od nas samych, chciałbym zapytać, jakim człowiekiem jesteś w życiu prywatnym – z dala od kamer, sceny i fanów? Czy ten bezkompromisowy, zdecydowany w poglądach i nieokiełznany jak się zdaje raper Waldemar Kasta, to ta sama osoba, z jaką przyjemność mają na co dzień najbliżsi, znajomi?
Najbliżsi mają chyba najtrudniej. Jestem tak zagmatwany w swojej rzeczywistości, że pewnie nie dostrzegam jaki jest prawdziwy kontekst tego jak mnie widzą. Zapewne postrzegają mnie jako znerwicowanego, zaaferowanego pracą człowieka, ogarniętego, swego rodzaju narcystycznym przekonaniem, że wszystko co jest wokół mnie jest najważniejsze. Pewnie nawet moja żona żyje w tym przekonaniu. Reasumując, prywatnie jestem zapracowanym, zakompleksionym gościem, który ma swoje do powiedzenia, jest absolutnie przekonany o swoich racjach. Ludzie zresztą różnie rozumieją moje słowa. Czasem na ich podstawie powstają przeróżne scenariusze, których nie spodziewałbym się nigdy pisząc dany kawałek. Zwyczajnie nie jestem w stanie brać odpowiedzialności za wszystko. Jedyną zaletą jaką znalazłbym patrząc na siebie jest konsekwencja, która kazała mi kiedyś uwierzyć w to co robię i do dziś dnia brnąć na przód, pomimo tego co się wokół nas dzieje. Poświęcę wszystko, zaryzykuję dobro własnej rodziny, aby móc zrealizować swoje pasje. Głęboko wierzę w to, że człowiek nie powstał, jako chomik wkładany do plastikowej maszynki-okrągłej zabawki, aby wciąż kręcić się w kieracie systemowym, ale po to, by odnaleźć swoją drogę. I ja ją znalazłem. Zajmuję się tym od 18 lat i mam nadzieję, że dojdę tam gdzie chcę.

Jeśli nie masz nic przeciwko, dokonamy swoistej podróży w czasie, by przypomnieć nieco Twoje dotychczasowe dokonania artystyczne. Przenieśmy się do połowy lat ’90-tych, a więc do chwili powstania formacji K.A.S.T.A. Squad (Konfederacja Absolwentów Szkoły Technicznej Artykulacji – przyp. red.). Jej działalność zaowocowała wydanymi w latach 2002 i 2003 albumami "Kastaniety" i "Kastatomy". Ciekaw jestem, czy pamiętasz jeszcze swoje pierwsze nagrania, pierwsze teksty, które zadecydowały ostatecznie o wybraniu przez Ciebie tej konkretnej – hiphopowej drogi życia? Gdybyś mógł cofnąć czas, przenieś się w tamte lata, spojrzeć w przeszłość z dzisiejszej perspektywy, czy jest coś, co chciałbyś zmienić – zrobić od podstaw, inaczej?
Na pewno chciałbym zrobić wiele z tych rzeczy lepiej. Dla mnie słuchanie moich wcześniejszych płyt przypomina trochę oglądanie taśm z komunii – patrzę tam na siebie i wiem, że chciałbym zrobić to o niebo lepiej. Kiedy słucham siebie np. na albumie F.F.O.D., uważam, że jestem tam dość żałosny i mam tego pełną świadomość. Trudno – kiedyś się zaczyna, kiedyś robi progres i kiedyś się kończy. To normalna rzecz, jak wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Gdybym mógł cofnąć się w czasie, wiele rzeczy chciałbym zrobić lepiej. Wtedy jednak nie miałem możliwości, umiejętności, ani wiedzy, aby zrobić to w ten sposób.

Ludzie rzadko bywają niezmienni. Podobnie jak przyjaźń między nimi. Znajomi lgną do nas gdy jest dobrze i odchodzą gdy los nam nie sprzyja. W swoim życiu jak sądzę, doświadczyłeś tego wielokrotnie. Twoja artystyczna i prywatna przyjaźń z Guralem przetrwała jednak próbę czasu. Powiedz, kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z tym utalentowanym, poznańskim artystą?
To był jakiś ’97 albo ’98 rok. A więc stosunkowo dawno. Istotnie, przetrwała chociażby z tego powodu, że mamy wspólne cele i wspólnie wierzymy, że inwestowanie w siebie, we własną kreatywność, indywidualizm w tym szarym świecie przynosi pewien progres. Nawet samymi postawami staramy się manifestować fakt, iż nie jest to chłodna kalkulacja. Jeżeli masz wystarczającą ikrę żeby bronić tego pomysłu, który na siebie miałeś, kiedyś przyjdzie jego rozwiązanie – ten benefit, na który czekałeś na wstępie. Ja zawsze chciałem stanowić o sobie samym. Zawsze chciałem mówić prawdę, żyć z tej prawdy i móc ją tworzyć dalej. Niczego więcej nie oczekiwałem od życia – nie chciałem mieć chat z basenami, zresztą do dziś dnia ich nie mam, a szkoda, bo pewnie teraz, kiedy jestem już starszy, chciałbym je mieć. Na szczęście, na samym początku swojej drogi uczyniłem jedną ważną rzecz – powiedziałem o tym na swoim pierwszym singlu. Słowa te do dziś określane są "masłem maślanym". Chodzi o "trzeba się zmieniać, by jakim jest się pozostać". Do dziś wierzę, że jest w tym szczypta filozofii, choć wielu w to wątpi. Ta filozofia jest dosyć prosta i oczywista. Byłem mentalnym Talibem stary, miałem 17 lat, generalnie rozliczanie mnie za to, co mówiłem wtedy, w dobie kiedy jestem ojcem i 33-latkiem jest już wyłącznie syntezą tego co ja sam myślę o sobie. Myślę, że byłem niedojrzałym, młodym, wyszczekanym gościem. Nic więcej. I biorąc pod uwagę to, że jestem teraz wyszczekanym mężczyzną w kwiecie wieku, moje priorytety niejako się zmieniły. Mój pęd w dojściu do celu nie zmienił się nadal – po prostu robię to co robię i co chcę robić. Staram się być coraz lepszy w tym, co sobie wymyśliłem.

Powróćmy do czasów współczesnych. KSW (Konfrontacja Sztuk Walki) to temat nieodłącznie kojarzony z osobą Waldemara Kasta. Jesteś bowiem anonserem podczas przeróżnych gal sportowych. Do poruszanej przeze mnie kwestii odniosłeś się już zresztą w utworze "Nowa Era", zamieszczonym na Twojej poprzedniej płycie "13" (wydanej w 2009 roku – przyp. red.). Opowiedz, w jaki sposób trafiłeś do świata tego specyficznego sportu? Było to efektem Twoich prywatnych zainteresowań, czy też, jak zapewne niejednokrotnie w życiu, zadecydował przypadek?
I jedno i drugie, czyli świetnie postawione pytanie generuje krótką odpowiedź. Otóż, z jednej strony była to konsekwencja tego, że interesowałem się sztukami walki od dawna. Byłem, jestem i będę fanem KSW. Było tak na długo przed tym jak zacząłem swoją współpracę. Jako trenujący niegdyś judo, trzymałem kciuki za reprezentanta tej dziedziny Antka Chmielewskiego, który walczył w pierwszych Konfrontacjach, wygrywając zresztą drugą z nich. To napawało mnie dumą. Udowodnił, że można walczyć ryzykując nawet uduszenie kołnierzem, a mimo to występować, jako judoka w mieszanych sztukach walki. Podsumowując, byłem fanem tej Federacji, a reszta to dzieło przypadku. Kiedy spotkałem Maćka Kawulskiego, założyciela Federacji – przy czym nie małą rolę odegrał tu zresztą Tede, ponieważ spotkaliśmy się na jego urodzinach – zapytał mnie czy podobało mi się to i to wyjście takiego czy takiego zawodnika. Odpowiedziałem, że mi się nie podobało, ponieważ w moim rozumieniu było słabe. Zapytał, więc czy potrafiłbym zrobić to lepiej. Powiedziałem, że potrafiłbym to zrobić o niebo lepiej. Wtedy odpowiedział jak w amerykańskim filmie, że zrobiło mu się trochę przykro, bo to on wymyślił to wyjście, które przed chwilą skrytykowałem. Stwierdził też, że skoro jestem takim „kozakiem” to on da mi szansę sprawdzenia czy rzeczywiście umiałbym zrobić tak jak mówię. I jak rozumiem zrobiłem to lepiej, ponieważ do dziś pracuję w jego firmie.

W swoich tekstach nawiązujesz często do sytuacji panującej w polskiej muzyce rap. Mówisz wprost o stereotypach, wzorcach zachowań, postawach poszczególnych przedstawicieli tego gatunku. Tak było w przypadku utworu "Paradoks" z albumu "13", tak jest i teraz, przy okazji projektu "Prawda Naga". Wielu postrzega Cię, jako prawdziwego mecenasa kultury hiphopowej w Polsce. Jak myślisz, dlaczego? Czy prezentowana przez Ciebie szczerość i szacunek do odbiorcy – potencjalnego słuchacza krążka, to wystarczający powód by zasłużyć na takie miano?
W odpowiedzi na Twoje pytanie – to Ty zasłużyłeś na dużo więcej i masz prawo oraz obowiązek opisać to w tym wywiadzie. Ponieważ ja rzadko wzruszam się na myśl o tym, że ktoś zadał mi pytanie, a teraz właśnie miało to miejsce. Sytuacja jest prosta, ja tego wszystkiego nie wiem stary. Ja nie mam o tym bladego pojęcia. Po prostu robię to co robię. Chciałbym, żeby było tak jak mówisz i tego nie ukrywam – chyba mogę się do tego przyznać. Czy jestem mecenasem? Tak, pracuję na tę kulturę, współtworzę ją X czasu, będąc skontaktowanym i skonektowanym ze wszystkimi największymi twórcami tej kultury w tym kraju. Głęboko wierzę, że właśnie taką osobą jestem.

Czy szanuję odbiorcę? Tak. Szanuję go od samego początku, chociaż uprawiam technikę, która nie predysponuje do tego, żeby ktoś po drugiej stronie odbierał to w ten sposób. Ja zazwyczaj krytykuję niejako odbiorcę, utożsamiając, personifikując z nim to, co najgorsze w scenie. W taki sposób, według pewnego klucza, toczy się moja twórczość. Tym bardziej wzrusza mnie fakt, że są ludzie, którzy tak to konstatują. To naprawdę fajna sprawa – jeżeli ktoś docenia mnie choćby takim pytaniem. Jestem wzruszony, że w końcu ma to miejsce. Długo na to czekałem. Powiem więcej, jeżeli w zamian za ten szacunek do odbiorcy, ci którzy go dostrzegą, odwzajemnią go w stosunku do mnie, to jestem jednym z najszczęśliwszych twórców polskiego hip hopu. Głęboko wierzę, że jak złamię nogę na śliskiej ulicy, np. w Kluczborku, to w przeciwieństwie do wielu kolegów ze sceny, pomoc tych, którzy zdecydują się jej udzielić, nie ograniczy się jedynie do zawiezienia mnie do szpitala, ale być może zabiorą mnie do swego domu. Pracuję ciężko na ten szacunek i z wielu powodów próbuję pokazać jak największemu gronu ludzi, że prezentowana przeze mnie szczerość jest już właśnie szacunkiem wobec nich samych. Im więcej będzie takich jak Ty – ludzi, którzy to dostrzegą, tym ja będę większym twórcą.

Ciekaw jestem Twoich inspiracji muzycznych – artystów, których twórczość odcisnęła najmocniejsze piętno na prezentowanej przez Ciebie muzyce. Wymień proszę choćby kilku z nich.
Największe wrażenie życiowo uczynił na mnie bunt. A w moich czasach, bunt utożsamiano poprzez punk, reggae, metal albo gatunek ogólnie zarezerwowany wtedy dla skinheadów. Ten ostatni interesował mnie najmniej. Największe znaczenie dla mnie w życiu miała i ma nadal muzyka Boba Marleya. Sam zresztą nie wiem czemu? Chyba wyraża mnie w sposób doskonały i pełny. Jeżeli chodzi o sytuację w Polsce to byliby to Rysiek Riedel i zespół Dżem. I to oni mnie ukształtowali tak naprawdę. Odnośnie punku natomiast, byłaby to osoba Smalca z grupy Zielone Żabki, później Ga-Ga, którego chciałbym z tego miejsca bardzo pozdrowić. Jeśli zaś mówimy o latach ’90-tych, to byłby to popularny wówczas ruch grunge. Z zespołów z tamtego okresu wymieniłbym tylko Mother Love Bone, Pearl Jam i, żeby było śmieszniej, nie Nirvanę, lecz Alice In Chains. Były to zespoły, które odcisnęły na mnie duże piętno. Moim ulubionym zespołem do dziś dnia jest zespół Sepultura. Efektem tego subtelnego miksu, jest więc mój kręgosłup muzyczny – świadomość, okraszona polskimi twórcami, wspaniałymi artystami z tamtych czasów, jak choćby Jurek Połomski, Irena Santor. Oni wszyscy wywarli na mnie dużo większy wpływ, niż ten komercyjny syf napływający z całego świata.

To pytanie zdaje się dość ograne tematycznie, ale nie bez powodu pojawia się w tej rozmowie. Twoje życie prywatne jest jak enigma, nawet dla tych żywo zainteresowanych rapem. Chciałbym wiedzieć, kim mógłby dziś być Waldemar Kasta, gdyby nie muzyka, której zdecydował się poświęcić swoje dotychczasowe życie?
Muzyka, jaką tworzę jest największym dowodem na to, że jest to mój psychoanalityk, mój psychiatra – skodyfikowany zapis tego o co pytałeś przed chwilą. Odpowiadając wprost mogę powiedzieć, że byłbym pewnie mordercą, złodziejem, dealerem. Gdybym pozostał na starej dzielnicy i nigdy nie wyrwał się z tego, zostałbym zwykłym, przeciętnym człowiekiem. Gdyby nie moi sympatycy, którzy ustanowili mnie wielkim K.A.S.T.A. Squadem, ludzie, którzy ustanowili mnie fajnym twórcą, dobrym raperem, pewnie nigdy bym nim nie został. I, sam nie wiem, byłbym piekarzem, murarzem – generalnie cieszyłbym się ze swojego zawodu i pensji, którą otrzymuję, bo nie miałbym zbyt wielu alternatyw. Chciałem zawsze iść na prawo, poszedłem na lewo. Prawdopodobnie i tak radziłbym sobie ogólnie słabo. Byłbym więc przeciętnym człowiekiem, którym nadal jestem, który ma to samo do powiedzenia, tylko, jak większość ludzi, nie miałbym odwagi podzielić się tym z kimkolwiek innym. Gdyby nie wsparcie innych ludzi, miałbym pewnie kiosk z "badylami" i o 4 rano wychodziłbym wraz z żoną, żeby dobrze wyeksponować go na giełdę.

Każdy z nas ma jakieś marzenia, cele, do realizacji, których dąży każdego dnia. A jak to jest w Twoim przypadku? Czujesz się człowiekiem spełnionym artystycznie, życiowo, czy też jest coś, czego nie udało Ci się jeszcze osiągnąć – coś co stymuluje i warunkuje Twoje codzienne działania?
Nie udało mi się osiągnąć stabilizacji i nie udało mi się osiągnąć pełnego profesjonalizmu w tym co robię. To spędza mi sen z powiek. Jeżeli chodzi o spełnienie, to największym moim spełnieniem życiowym, największym dokonaniem jest - nie będę w tym oryginalny, choć wiem, że powiem to bardziej świadomie i bardziej szczerze - to, że założyłem rodzinę. Podstawową komórkę, o której uczyli kiedyś na religii, biologii, historii. Człowiek rzadko się wtedy zastanawia na tym zagadnieniem. Dziś zrozumiałem już mechanizm, który rządzi światem. Uważam, że największą rzeczą, jaką w życiu dokonałem jest spłodzenie córki. Wielki akt życia, który dokonał się na moich oczach. Czy jestem zadowolony, spełniony, jako twórca? Powiem jeszcze więcej, spełnionym twórcą byłem dużo wcześniej. Spełnionym twórcą byłem już w okolicach Millennium. Ponieważ nigdy w życiu nie sądziłem, że ktoś będzie mnie słuchał. Nigdy nie sądziłem, że entuzjazm moich dwudziestu kolegów przełoży się na setki, a może nawet dziesiątki tysięcy, setki tysięcy. Sam nie wiem.

Trudno mi ocenić jak wielu ludzi mnie słucha, jak dużo ludzi wie o moim istnieniu i czy na przykład, jestem dla innych pokoleń, czymś takim jak Lady Pank był dla mnie. Ja tego nie wiem. Sam dla siebie nadal jestem Waldkiem. Jeżdżę autobusem MPK i tam mogą mnie zobaczyć moi fani. Niektórzy z nich nawet, otwarcie zdziwieni, pytają, dlaczego nie jeżdżę autem, czyli np. Cadillac’iem Escalade. Otóż, ja go zwyczajnie nie posiadam. Nie mam nawet prawa jazdy. Z trudem sam się prowadzę, a co dopiero pojazdy mechaniczne. Ja robię płyty hiphopowe – jestem raperem, myślicielem, domorosłym filozofem. I to jest to czym się zajmuję. Jako twórca jestem spełniony. Nie żyjący już Keith Edward Elam, znany jako Guru, był moim znajomym. Ja mu podawałem rękę. I to wielokrotnie. On mnie rozpoznawał, czyli nie byłem dla niego persona incognito. Byłem z tego tak dumny, że w momencie, kiedy zmarł, dotknęło mnie to tak mocno, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nagle zrozumiałem, że ten ktoś, kogo oglądałem kiedyś w MTV, w programach Yo! MTV Raps, siedział obok mnie, razem paliliśmy jointy – mówił do mnie Val, jak Val Kilmer. Kiedy to zrozumiałem, pomyślałem – "stary, Ty jesteś najbardziej spełnionym twórcą ze wszystkich. I nawet nigdy o tym nie marzyłeś". Ja nie marzyłem nawet, że moja płyta zostanie kiedykolwiek legalnie wydana. A teraz jak mógłbym być niespełnionym twórcą?
Ja, dzięki swoim fanom, 18 lat nagrywam, nie jestem ćpunem, mam co jeść, i żeby było jasne, jestem im za to bardzo wdzięczny.

Na koniec pozwól, że zapytam o Twoje plany na najbliższe miesiące. Czy, poza premierą nowego albumu, przewidujesz dodatkowe atrakcje dla fanów swojej twórczości?
Tak. Jedną z nich jest – dam Ci wyłączność na tę informację – fakt, że minęły dokładnie trzy doby odkąd zamknąłem temat i wysyłkę pierwszych preorderów (rozmowa z dnia 05.01.2011r. – przyp. red.). Dałem także odpust Donatanowi, który przygotowuje teraz zupełnie nową płytę. Zostanie wydana najprawdopodobniej w pierwszej połowie roku, nakładem Kasta Records. Będzie to płyta autorska, tzw. album producencki Donatana. Ponadto, trzy doby po tym jak zamknąłem temat "Prawdy Nagiej" i na dwa tygodnie przed premierą sklepową tegoż albumu, mam w tej chwili osiem utworów plus intro na nowy album. Będą z pewnością dwie płyty ode mnie w 2011 roku.

Dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów.

Rozmawiał: Kamil Mroziński

author

Kamil Mroziński

 26.01.2011   fot. kasta.co

Diddy-Dirty Money "Last Train To Paris" największym hitem początku roku!

Half Light nagrywa własną elektroniczną wersję debiutanckiej płyty Republiki

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć