Waldemar Kasta: "Jestem naturszczykiem, jak Himmilsbach…"

Ten tekst przeczytasz w ok. 9 minut
Waldemar Kasta: Jestem naturszczykiem, jak Himmilsbach…
 fot. mat. prasowe

Waldemar Kasta – polski raper, wokalista oraz autor tekstów. Uznawany za legendę hip hopu w Polsce. Na co dzień związany z federacją KSW. Od 2012 roku frontman rockowej formacji Synaptine. Pan Waldemar był gościem NetFan.pl w styczniu 2011 roku.

Louis Armstrong twierdził, że muzycy nie przechodzą na emeryturę. Przestają grać, gdy zabraknie w nich muzyki. Sądzisz, że potrafiłbyś bez niej żyć?
Nie. Nie potrafię tak na prawdę porzucić tworzenia muzyki, stąd pewnie moje epatowanie emeryturą wynikało bardziej z chęci odcięcia się w jakimś stopniu od hip hop’u, jako jedynego gatunku tworzenia. Jestem pewien, że dla mnie zarówno porzucenie muzyki, jak i tylko jednego jej gatunku okazuje się być niemożliwym.

REKLAMA
Tool News

Mówił również, że muzyka pozbawiona jest sensu jeśli nie oddziałuje na słuchacza. W czasach, gdy sztuka i komercja tworzą zgraną parę wciąż jeszcze liczy się ambitny przekaz?
Armstrong zatem to nie tylko wspaniały muzyk, ale również mądry człowiek. Dla mnie muzyka to nie pytanie o ambitne przekazy, a bardziej o prawdziwość wyrazu. Prawdziwa potrzeba kreacji bowiem prawie zawsze, choćby podskórnie, wywołuje jakieś odczucia u słuchacza, który to bezwiednie czuje, jak coś gra na jego strunach zrozumienia. Dla mnie przekaz jest istotny, dla innych nie. Negowanie tego nic mi nie daje. W końcu twórca użytkowej muzyki też próbuje przekonywać z sukcesem, że daje ludziom rozrywkę miast swoich mądrości życiowych. W moim rozumieniu jest tak, że muzyka pozbawiona jest sensu jeśli nie daje prawdziwych emocji już samemu twórcy. Gdy jest zamachem poprzez naszą potrzebę funkcjonowania w określonych warunkach: np. słuchalności w sensie rynku lub potrzeby sprzedaży w kapitalistycznej rzeczywistości. Kiedy jest kalkulacją. Pułapką muzyki jest to, że nawet jak wygrywasz i masz dom z basenem nadal coś musisz - to presja ciągłego udowadniania, bądź zdobywania. Ja nie wpisuję się w to wcale. Nie mam talentu ani ambicji. Po prostu coś we mnie zmusza mnie do wielkiej wrażliwości na muzykę i nie mogąc tego wytłumaczyć, ani zrozumieć zacząłem wsłuchiwać się w siebie, jak w instrument. Wystarczy mi wierzyć, że skoro tak mam prawdziwie to może jestem odpowiedzią na to, iż ktoś tego potrzebuje lub już na to czeka zanim mu się spodoba.

W 2012 roku ogłosiłeś swój rozbrat z rapem. Podjętą decyzję argumentowałeś tym, że Twój czas na scenie hip hopowej dobiegł końca. Obecnie pracujesz nad swoim powrotem. Wierzysz, że polski rap wciąż potrzebuje Waldemara Kasty? A może to Waldemar Kasta potrzebuje dziś rapu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej?
Nie wiem, jak będzie z tym powrotem. Szukam wciąż beatów i wciąż nie czuję ani konceptu, ani nie mam też wystarczającej ich ilości. Jestem na tej emeryturze wybredny, jak się okazało. Nie jest też tajemnicą, że nie będzie to zamach na listy przebojów, jak mniemam. Choć dziś wszystko może zostać przebojem. Nie chcę być już graczem na scenie, chciałem powrócić, by znów się w ten sposób wyrazić, lecz w wyniku moich doświadczeń jakoś bliżej mi już chyba do rzewnego „niby śpiewania”, które uprawiam w Synaptine.

Dokąd zmierza Twoja kariera? Ponoć głównym celem życia jest życie w jakimś celu. Twój jest jasno określony?
Tak, wierzę w powrót emocji w muzyce. Pieniądze to zabiły, ale my tu jesteśmy specjalistami od wiary w zmartwychwstanie - stąd nikogo to nie dziwi (śmiech – przyp. red.). Jeśli cyklika życia doprowadzi do tego zwrotu za mojego życia, wtedy będę miał coś do powiedzenia, z czym będę mógł się ładnie zestarzeć. Dzięki symptomatyczności w muzyce ludzie odzyskają przekonanie, że jest ona uniwersalnym językiem czegoś więcej niż konsumpcjonizm kapitalizmu. Nie wiem więc, gdzie kariera - ja zmierzam do dawania… Dawania ludziom właśnie tego, czego nie rozumiem – przekonania, że robię to z jakiejś mistycznej potrzeby, że robię to dla Nich, a nie dla ich kieszonkowego. Wtedy pieniądze staną się efektem ubocznym naszych relacji i nie twierdzę, że śmierdzi mi zarabianie na muzyce. Nie chcę jedynie grać w marketingowym cyrku, stosować technik i praktyk. Naiwnie wierzę, że jeśli są ci dla których ja i to, co jest moją misją jest ważne to nawet współczesne pieniądze znajdą drogę do mnie tak, by wystarczyło na kontynuowanie tej pożytecznej zależności. I choć nie wszyscy to dzisiejszy rynek, jutrzejsi ci, co przyjdą też mogą mnie nie chcieć. A on i jego prawa decydują poprzez popularność o twoim losie, jako sezonowego grajka. Prawdziwej potrzeby grania jednak ta zależność dotyka, ale zabić nie umie.

W utworze „Nowa Era” z płyty „13” (2009) przekonywałeś: „nie chcę być gwiazdą, moje myśli biegną innym torem/ Chcę być aktorem, co pierwszoplanową gra rolę”. Dość wysoko postawiłeś wówczas poprzeczkę. Czy z upływem lat nie zrewidowałeś poglądów? W dalszym ciągu marzysz o muzycznym Hollywood?
W kontekście tego, co powiedziałem wcześniej mógłbyś dziś zupełnie inaczej zrozumieć te wersy. Nie możesz być gwiazdą dla siebie skoro tego nie zakładałeś, bowiem nie tam zmierzasz. Tak, myśleć wciąż muszę, więc to się zgadza - biegły te myśli zupełnie innym torem (śmiech – przyp. red.). Jestem najlepszym oskarowym aktorem własnej roli. Dzięki poszukiwaniu siebie inni „nazwali” wręcz to kim się stałem. Przyznam się też, że nie mam nic do rozumienia tego dosłownie. Nie wiem, czy mógłbym być zajebistym aktorem… Ale na bank nie miałbym oporów, aby jakąś główną rolę zagrać (śmiech – przyp. red.).

Co motywuje Cię do działania? Stanowi bodziec do rozwoju Twojej twórczości?
Do działania motywuje mnie ulotność chwili i świadomość w jakich czasach przyjdzie żyć naszym dzieciom. Są to często tematy twórczości, a nie motywatory. Powoduje mną coś tak naturalnego, że motywacją mojej twórczości nadal chyba najbardziej jest ciekawość samego faktu obcowania z tym czymś, praktykowanie rytuału. Nie specjalnie potrzebujesz motywacji jeśli emanujesz muzyką w takim stopniu, że więcej chcesz sam dotknąć niż posłuchać.

Jesteś ambitnym człowiekiem?
Nie wiem, nie sądzę bym nadal chciał być najlepszym w czymkolwiek… Czasu nie ma, a ja jestem niezależnym bytem. W dodatku ciężko mówić tak o sobie samym. Na pewno w jakimś stopniu. I na bank w dużym jestem człowiekiem upartym.

Gdy rozmawialiśmy po raz pierwszy opowiadałeś, że największą rolę w kształtowaniu Twojej muzycznej świadomości odgrywał bunt – silna potrzeba obalenia schematów obecna w gatunkach punk, reggae, czy grunge. Echa tych inspiracji słychać także w Twoich utworach. Jak sądzisz, co jest symbolem buntu we współczesnej muzyce? Jego fundament pozostał niezmienny - oparty jest na tym samym podłożu emocjonalnym?
Bunt się zmienił jak czasy i ludzie je tworzący. Nie jestem pewien, czy chcę walczyć, stąd nie buntuje się już tak często i nie tak naiwnie. Nie sądzę też bym mógł pominąć fakt, że mimo kilku sztywnych zasad/kodeksów ten bunt przeciw czemuś to kwestie pokoleniowe. Fundament zatem jest tak głęboko ukryty, że nie każdy chce tam kopać. Coraz mniej już też altruizmu i wyższych celów, czy idei. Ubolewam nad tym.

A co z funkcją społeczną artystów? Jako pionier polskiego rapu myślisz, że ciąży na Tobie obowiązek kształcenia nowych pokoleń raperów?
Może nie tyle raperów, co po prostu ludzi. Przecież zachowując pamięć dla nowych pokoleń już jestem historykiem (śmiech – przyp. red.). Ja realizuję się społecznie, jako wolontariusz we wrocławskich inicjatywach i Stowarzyszeniu Tratwa, które stanowi centrum do spraw katastrof i klęsk żywiołowych. W nieformalnym domu kultury przy Pracowni Projektów Międzykulturowych „Zajezdnia” tworzy się i powstał szereg zespołów. Wśród nich nasz filozoficzny manifest - Synaptine. Przychodzi tam sporo młodzieży. I nie twierdzę, że to wielka edukacja, ale proces służenia lokalnej społeczności uznaję za obowiązek.

We wspomnianym wywiadzie opisałeś siebie, jako zakompleksioną osobę absolutnie przekonaną o swoich racjach. Przyznałeś, że nie łatwo jest z Tobą żyć. Czujesz się dobrze sam ze sobą?
Tak. Zawsze lubiłem własne towarzystwo. Teraz bardziej świadomie z tego korzystam jedynie.

Jak znosisz porażki? Umiesz przegrywać?
Bolą i nie wstydzę się nie ukrywając tego, że przegrałem już kilka rund. Wciąż jeszcze wierzę, że akurat w tym przypadku, gdy już poddam ostatecznie siebie w sobie, wygram walkę. Jakkolwiek enigmatycznie to nie zabrzmiało.

Jakie jest Twoje motto życiowe? Kredo, któremu jesteś wierny?
RTLRTFNQ - czyli Ready to lead, ready to follow, never quit. Ludzie znają moje prowojskowe hobby. To maksyma zapożyczona od Navy Seals. Własnych parę stworzyłem w swoich tekstach. Zapraszam do ich odnalezienia!

W swoich utworach poruszasz najróżniejsze tematy. Jesteś obserwatorem zdarzeń oraz ludzkich zachowań. Opisujesz rzeczywistość, z którą mierzymy się każdego dnia. W jaki sposób tworzysz własne rymy? Ich powstanie to wynik refleksji, zadumy nad sensem istnienia, czy raczej efekt impulsu, spontanicznej potrzeby wyrażenia siebie?
Nie umiem pisać. To musi przyjść samo. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że wrzucam „na czysto”. Słyszę coś, co mnie rusza i zaraz mam gotowy konspekt. Jak piszę na deadline, nigdy nie jestem zadowolony. A na siłę, czy z zamiaru zwyczajnie nie potrafię. Jestem naturszczykiem, jak Himmilsbach.

Powiedziałeś kiedyś „należy się zmieniać, by jakim jest się pozostać”. To wciąż aktualne?
Jak najbardziej. Dziś jeszcze pełniej, bo z perspektywy czasu dostrzegłem, jak się to naprawdę dzieje i objawia.

Co więc oznacza „bycie sobą”? Jak zdefiniowałbyś to pojęcie?
Po prostu dar życia już tym jest. Jesteś niezależnym bytem i na ogół od razu jesteś sobą. Gdy rozumiesz, że „ty” to nie twoja osobowość prawna, a czas to relatywizm, który wymyśliliśmy (a którym to próbujemy coś nazwać, by to odmierzać) wiesz też, że odrzucasz ego trip i jesteś sobą. I już nie w poszukiwaniu siebie, a sobą w byciu sobą.

Świat Twoim zdaniem zmienia się dziś na lepsze?
Tego nie wiem… Nie sądzę. I trudno się przyznać do tego, że zauważam zwątpienie już nawet w samym sobie. Ale nie trwożę się, zmieniam go codziennie, więc nadal ma zdolność do tego, by zmieniać się…W tym na lepsze też.

Zatem, na koniec, co zmieniłbyś w swoim dotychczasowym życiu gdybyś mógł przeżyć je raz jeszcze?
Szybciej chciałbym poznać siebie i tym samym prędzej zrezygnować z części zmartwień oraz egzystencjalnych dylematów. Jeszcze mniej bym kłamał i popisywał się. Zmieniłbym część swoich nieładnych przyzwyczajeń i nałogów, podobnie jak dietę oraz kilku doradców z przeszłości.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Kamil Mroziński

author

Kamil Mroziński

 21.06.2015   fot. mat. prasowe

W poniedziałek poznamy pierwszych uczestników Red Bull Music Academy 2015

Nowa Lubelska Muzyka 2" już w sklepach

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć